jej rozpaczy, przypuszczając tylko, że może jest jej powodem. Czuł jakąś nieokreśloną swoją winę, lecz w głębi tego smutku doznawał wielkiej radości, że nie pozostał w zakładzie. Bo pomyślmy tylko: od dwóch tygodni mówiono jedynie o tem Vaugirard. Matka wymogła na nim przyrzeczenie, że nie będzie płakał, że się zachowa rozumnie. Dobry przyjaciel nap ominał go, panna Constant kupiła wyprawę — wszystko było postanowione, gotowe. Żył jedynie bojaźnią myśli o tem więzieniu, do którego wszyscy go wtrącali. I oto w ostatniej chwili został ułaskawiony. Ach! gdyby matka nie była tak zmartwioną, jakżeby jej dziękował, jakżeby czuł się szczęśliwym przy niej, przytulony do futer powozu, w którym odbył tyle miłych spacerów i w którym jeszcze tyle razy mógłby się przejechać. Przypominał sobie poobiednie wycieczki do lasku, długie rozkoszne przejazdy po tym błotnistym i na wskroś nowym dla nich Paryżu, którego oboje byli zarówno ciekawi. Pomnik przy drodze, najmniejszy uliczny wypadek, wszystko ich bawiło.
— Patrz, Jack....
— Patrz, mamo....
Było to dwoje dzieci. Jednocześnie ukazywały się w oknie karety duże jasne pukle chłopczyka i szczelnie zasłonięta twarz matki....
Rozpaczliwy krzyk pani de Barancy wyrwał nagle dziecię z tych miłych wspomnień.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.