Strona:PL A Daudet Jack.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

cię do podobnych historyi.... No, nie płacz już... Alboż ja płaczę?
Dziwna ta istota, zapomniawszy o swej przeszłej boleści, śmiała się szczerze, dla rozweselenia Jacka. Było to jedną z właściwości tej ruchliwej natury, że wszystko w niej leżało na powierzchni, żadnego wrażenia nie zachowała długo. Rzecz szczególna, wylane przed chwilą łzy dodały jej tylko blasku, młodości, jak fala, spływając po piórach sinogarlicy, nie przesiąka w nie, tylko im świetności dodaje.
— Gdzie my jesteśmy? spytała nagle, zsuwając zapocone okno karety.... Już kościół Magdaleny.... Jakżeśmy prędko zajechali. Wiesz co, wstąpimy do tego..... sławnego pasztetnika..... No, obetrzyj oczy, mały głuptasku..... Kupię ci ciastko.
Wysiedli do hiszpańskiej cukierni, która naówczas była bardzo w modzie.
Wewnątrz tłumy.
Materye, futra ocierały się o siebie i cisnęły z pospiechem apetytu; postacie kobiet, z zasłonami po nad czy zasuniętemi, odbijały się w zwierciadłach sklepu oprawionych w złoto z pasami śmietankowej barwy, pośród rozmaitego rodzaju odblasków mlecznego szkła podstawek, kryształów i innych upiększeń cukierni.
Pani de Barancy zwróciła z dzieckiem uwagę. To jej się bardzo podobało. Małe powodzenie w połączeniu z niedawnem przejściem pomogło jej