Na świeżem tle krajobrazu te wysokie wytarte kapelusze, czarne wyniszczone ubrania, twarze zapadłe od wszystkich męczarni paryzkiej nędzy — wydawały się jeszcze bardziej strudzone, zeschnięte, zwiędłe. Do jedzenia zbierali się wszyscy. Stół był nakryty przez cały dzień, tak że między jednem jedzeniem a drugiem nie było czasu strząchnąć okruszyn. Przez całe popołudnie gromada pozostawała na swoich miejscach — pili, palili i rozprawiali.
Była to piwiarnia śród lasu.
Argenton tryumfował. Mógł roztrząsać swój wieczny poemat, powtarzać po dziesięć razy te same projekta, dodawać przy każdej sposobności swoje: „Ja.... ja”, z powagą pana, który ma dobre wino, dom i wszystko, co potrzeba. Karolina i ze swej strony była także szczęśliwa. Przy swej zmiennej naturze i cygańskich instyktach z upodobaniem przypomniała sobie w tych ciągłych przyjazdach i odjazdach swoją młodość. Otaczano ją, uwielbiano, a chociaż pozostała wierną w miłości, umiała tak kokietować, ażeby rozweselić poetę i nauczyć go cenić swoje szczęście. W niedzielę przyjmowała żony Chybionych, te samodzielne kobiety, które cały dzień gorączkowo pracowały i którym mężowie udzielali czasami pozwolenie na tę zbytkowną z niemi wycieczkę. W obec nich grała ona rolę wielkiej damy, nazywała je i „moje kochane”, rozkładała swoje stroje z czasów Ludwika XV przy ich lichem ubraniu,.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/263
Ta strona została skorygowana.