Strona:PL A Daudet Jack.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Myśl, że i on będzie nosił bluzę, naprzód go uderzyła. Przypomniał sobie, z jakim pogardliwym tonem mówiła kiedyś matka: to są rzemieślnicy, ludzie w bluzach; jak starannie unikała ich na ulicy, ażeby otarłszy się o nich, nie zawalała sobie ubrania. Wszystkie piękne tyrady Labasindra o obowiązkach i wpływach rzemieślnika na dziewiętnasty wiek, co prawda, obalały i łagodziły te ważne w jego umyśle wspomnienia. Najjajaśniej pojął, co było dlań najboleśniejszem, że trzeba odjechać, porzucić las, którego wierzchołki ztąd było widać, dom Rivalów, wreszcie matkę, którą z takim trudem odzyskał i którą tak kochał.
Lecz co ona tam ma takiego, że stoi przy oknie, nie zwracając uwagi na to, co koło niej mówią? Wreszcie wyszła ze swej obojętnej nieruchomości. Jakiś dreszcz konwulsyjny wstrząsnął nią, ręka, którą trzymała nad oczami, opadła, jakby dla ukrycia łez. Zapewnie zobaczyła coś bardzo smutnego na wsi, na tym widnokręgu, na którym kończą się dni, znika tyle marzeń, złudzeń, uczuć i płomieni?
— A więc muszę odjechać? zapytał dzieciak głosem przytłumionym, prawie machinalnym, jakby wyraził jedyną myśl, jaką miał.
Na to naiwne pytanie wszyscy członkowie trybunału spojrzeli po sobie z uśmiechem, z politowaniem, podczas, gdy od strony okna dało się słysześ głośne szlochanie.