Strona:PL A Daudet Jack.djvu/278

Ta strona została skorygowana.

Tam jednak nie było chorych. Kiedy doktór przyszedł, siadano do stołu, gdyż i z powodu wymagań żołądka pana domu i z przyczyny ogólnych nudów przyśpieszano ciągle godziny jedzenia.
Wszyscy byli uśmiechnięci, a nawet słychać było, jak Karolina, schodząc ze schodów, nuciła.
— Chciałbym z panem pomówić kilka słów, panie Argenton, — rzekł stary Rivals, a usta mu drżały.
Poeta ściągnął swoje duże wąsy:
— Siadaj, doktorze. Podadzą panu talerz i powiesz nam swoich kilka słów, jedząc z nami śniadanie.
— Nie, dziękuję, nie chce mi się jeść; a przytem to, co mam powiedzieć panu i pani — tu skłonił się wchodzącej Karolinie — jest czysto poufnem.
— Domyślam się, co pana sprowadza, — rzekł Argenton, nie mający najmniejszej chęci rozmawiania sam na sam z doktorem. Rzecz idzie o chłopca, prawda?
— Rzeczywiście, o niego.
— W takim razie możesz pan mówić. Ci panowie wiedzą o wszystkiem, a czyny moje wszystkie są tak prawe i bezinteresowne, iż nie obawiają się światła.
— Lecz mój drogi..... ośmieliła się wtrącić Karolina, którą nadewszystko ta rozmowa z wielu wzglęgów przerażała.