Strona:PL A Daudet Jack.djvu/283

Ta strona została skorygowana.

Otworzyły się drzwi. Weszła matka.
Dużo płakała, prawdziwemi łzami, takiemi, które po sobie zostawiają zmarszczki. Pierwszy raz na ładnej twarzy tej kobiety ukazał się wyraz matki, strapionej i dręczonej.
— Posłuchaj, Jack — rzekła, starając się być surową — muszę z tobą pomówić poważnie. Sprawiłeś mi wielką przykrość swojem nieposłuszeństwem prawdziwym twoim przyjaciołom, nie chcąc przyjąć stanowiska, które ci zalecali. Wiem, że w tem nowem dla ciebie życiu....
Mówiąc, unikała wzroku dziecka, spojrzeń boleści i wyrzutu, tak pałających i zapłakanych, że ich wytrzymać nie mogła.
.... — Wtem nowem twojem położeniu, o jakiem dla ciebie myślimy, jest pewna niezgodność z życiem, jakie dotąd wiodłeś. Przyznaję, że ja sama z początku się tem przeraziłam, lecz słyszałeś przecież, co mówili? Położenie robotnika jest dziś zupełnie inne niż dawniej, o tak zupełnie, zupełnie inne. Wiesz dobrze, że teraz przyszła kolej na rzemieślników. Mieszczaństwo przeżyło swój czas, szlachta także. Chociaż szlachta... A z resztą w twoim wieku, czyż nie lepiej zaufać ludziom doświadczonym, którzy cię kochają?
Dziecko, łkając, przerwało:
— Więc i ty także mnie wypędzasz?
Tym razem matka nie dotrzymała. Porwała go w ramiona i ścisnęła namiętnie.