smutku, a od czasu do czasu, na myśl przyjętej odpowiedzialności twarz jego przybierała niezwykły wyraz, marszczyła mu się brew, co u ludzi młodych oznacza natężenie woli. Teraz był to już stary Jack. Odwiedził wszystkie ulubione kąty, jak człowiek, odbywający pomału pielgrzymkę swego dziecięctwa!
O! matka Salé mogła mu zdaleka grozić, biedz za nim, już jej się stary Jack nie bał i czuł siłę do obronienia się w potrzebie kijem. Największem dla niego zmartwieniem było to, że nie mógł pójść do Rivalów i pożegnać się z Cecylią.
— Widzisz mój Jacku, po scenie, jaka zaszła pomiędzy temi panami, niebyłoby to stosownem — powtarzała Karolina na wszystkie prośby swojego syna.
Nakoniec w przeddzień wyjazdu Argenton, uradowany z odniesionego tryumfu, pozwolił dziecin pożegnać się ze swojemi przyjaciółmi. Jack przyszedł do nich wieczorem. Nikogo nie zastał w sieni, nikogo w aptece, żaluzye były pozapuszczane. Z biblioteki tylko wychodziła smuga światła — biblioteką nazywał się ogromny strych, zapchany słownikami, atlasami, dziełami medycznemi i dużemi o czerwonych grzbietach tomami zbioru Panekouka.
Doktór zajęty był pakowaniem książek.
— Ach! jesteś — rzekł — pewny byłem, że nie odjedziesz, nie pożegnawszy się zemną. Nie chcieli ci pozwolić, prawda? To trochę moja wina. Zbyt
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/287
Ta strona została skorygowana.