Strona:PL A Daudet Jack.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

mi a sam nie był bardzo wymowny. Lecz Klara zajęta była obiadem. Przytem czuć w niej było obojętność osoby w czemś zatopionej, której opadają, ręce, wzrok błąka się, a wola opuszcza zajęta jakąś wewnętrzną walką. Na szczęście Roudicowi przybyła pomoc, i to bardzo ważna pomoc. Weszła Zenaida, gruba mała całka, cała czerwona i zasapana, która trafiła na największy spór. Nie była ładna. Ciężka, krótka, z figurą źle ściosaną, przypominała ojca. W białem ubraniu na głowie, w krótkiej spódniczce, w małym szalu, opuszczonym niżej łopatek, który powiększał jeszcze bardziej szeroką figurę, rzeczywiście wyglądała jak szafa. Lecz w gęstych brwiach tej dzielnej dziewczyny, w podciętym podbródku widać było tyle energii i woli, ile miękkości i opuszczenia w twarzy macochy.
Nie odwiązawszy nawet dużych, wiszących u pasa jak szabla nożyczek, nie zdjąwszy fartuszka, ze stanikiem napiętym szpilkami i igłami, niby pancerz na odważnej piersi, usiadła koło Jacka i zaraz wtrąciła się do walki. Ani śpiewak, ani rysownik nie przerażali jej swoją wymową. Mówiła zwyczajnym tonem dobrej kobiety, krótko, bez przesady; lecz kiedy odzywała się do Karola, we wzroku i głosie czuć było wyraz gniewu.
Nantais udawał, że tego nie widzi, śmiał się, żartował, ale jej nie rozśmieszył.
— A ja chciałem ich pożenić! rzekł ojciec Roudic na pól żartem słysząc, jak się sprzeczają.