Koledzy ci w robotniczej odzieży, czarni i ociężali, którym Roudic w miarę jak wchodzili wskazywał miejsca, siedzieli przy stole w niedbałych pozach, nalewali sobie i duszkiem wychylali duże kubki wina, sapiąc głośno, obcierając się rękawem, trzymając szklankę w jednej ręce, a fajkę w drugiej. Nawet pomiędzy Chybionemi Jack nie widział podobnego obejścia. Co chwila jakiś wyraz gburowaty raził go swoją prostaczą szczerością. Nie rozmawiali oni z sobą jak wszyscy ludzie, używali jakiegoś żargonu, który dziecku wydał się lichym i brzydkim.
Nagle ogarnął Jacka bolesny smutek w tem rzemieślniczem zebraniu, które ciągle się odnawiało, nie zauważając nawet, kto wchodził lub odchodził.
— Więc takim to ja zostanę — myślał przerażony.
W ciągu wieczora Roudic przedstawił go zawiadującemu warsztatami kuźni, niejakiemu Lebescam, pod którego dozorem dziecko miało się uczyć. Lebescam, jak kosmaty cyklop, z zarosłą aż do oczów brodą, skrzywił się, zobaczywszy przyszłego ucznia, ubranego po pańsku i mającego białe ręce. Trzynastoletni Jack miał nieco postawę kobiecą. Jasne jego włosy, chociaż obcięte, zwijały się ładnie dzięki pieszczotliwym palcom matki; delikatność zaś i dystynkcya, jaką miał w całej postawie, ta arystokratyczna natura, która tak drażniła Argentona, jeszcze
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/311
Ta strona została skorygowana.