Strona:PL A Daudet Jack.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

Z rana o piątej godzinie wołał na niego ojciec Roudic: Hej! malcze! Głos rozlegał się po całym domu, zbudowanym z desek. Na poczekaniu zjadali kawałek chleba, wypijali na rogu stołu po kieliszku wina, które jeszcze nieuczesana piękna Klara im podawała. Potem szli do fabryki, w której melancholijny, niezmęczony dzwon wybijał swoje dyn... dyn... dyn... jak gdyby budził nietylko wyspę Indret, lecz wszystkie sąsiednie brzegi, wodę, niebo, port Paimboeuf i Saint-Nazaire. Wtedy robotnicy biegli szybko, potrącali się na ulicach, dziedzińcach, u drzwi warsztatów. Po upływie dziesięciu minut, regułą przepisanych, wywieszona chorągiew oznajmiała, że dla opóźnionych fabryka zamknięta. Za pierwszą nieobecność wytrącano z pensyi, za drugą uwalniano czasowo, za trzecią wydalano ostatecznie.
Surowy regulamin Argentona niczem był w porównaniu z tym.
Jack okropnie się bał tej chorągwi i najczęściej stał długo pod drzwiami, nim dzwon pierwszy raz uderzył Jednakże, w dwa czy trzy miesiące po wstąpieniu do fabryki, przez złośliwość innych uczniów o mało się nie spóźnił. Pewnego poranku wiatr wiejący od morza z tym wesołym, wichrowatym zamachem, jakiego nabiera na otwartej przestrzeni, zerwał i uniósł czapkę dochodzącemu do fabryki Jackowi.
— Trzymaj! trzymaj — krzyczał malec, biegnąc za czapką na dół ulicy; lecz przechodzący