— Hej, Aztek.... Śpiesz się.
Żaledwie zdążył pochwycić czapkę i podziękować Belizaryuszowi, który odszedł kulejąc.
Przy kleszczach tego dnia Jack czuł się mniej smutnym, mniej osamotnionym. Ciągle miał przed, oczami piękny gościniec do Corbeil, rozciągnięty śród kuźni, z parkiem i trawnikami, kabryolet wracającego wieczorem doktora wzdłuż lasu, a świeżość wymarzonych łąk i rzeki w tem piekle budziła w nim wrażenia gorączki i zimnych dreszczów. Wyszedłszy z fabryki, zaczął szukać Belizaryusza po całym Indret, lecz nie mógł go nigdzie znaleźć ani nazajutrz, ani dni następnych. Pomału brzydkie to zjawisko, wywołujące mu tyle pięknych wspomnień, zatarło się w pamięci.
Znowu więc stał się samotnym.
W warsztacie był nielubiany. Każda ludzka korporacya potrzebuje jakiegoś popychadła, istoty, którąby wszyscy mogli dręczyć szyderstwem i całą nerwową niecierpliwością znużenia. Jack zajmował ten urząd w warsztacie kuźni. Inni uczniowie prawie wszyscy pochodzili z Indret, jako synowie lub bracia rzemieślników byli bardziej protegowani i oszczędzani, gdyż prześladowanie spada zawsze na najsłabszych, cichych, niewinnych, za których nikt się nie ujmie, Jacka nikt nie bronił. Lebescam uważał go za zbyt wypieszczonego, przestał się więc nim zajmować i pozostawił go na pastwę tyranii warsztatu.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/321
Ta strona została skorygowana.