Z resztą, po co przyszedł do Indret ten delikatny paryżanin, który nie mówił jak inni, który wyrażał się do swoich towarzyszów: „Tak, panie.... dziękuję panu....” Chwalono jego zdolność do mechaniki. Lecz Aztek nic nie umiał. Nie umiał nawet zrobić hufnala. Wkrótce pogarda tych ludzi wywołała w nich pewne chłodne okrucieństwo, zemstę siły nad inteligentną słabością. Nie przeszedł ani jeden dzień, żeby nie wyrządzili Jackowi jakiej krzywdy. Najokrutniejszymi byli uczniowie. Raz jeden z nich podał mu kawałek żelaza rozpalonego do ciemnej czerwoności: „Weź-no Aztek”. Leżał po tem przez tydzień w szpitalu. Wreszcie znosić musiał brutalstwo, niezręczność tych ludzi, przyzwyczajonych do dźwigania ciężkiego jarzma i nieumiarkowanych w łajaniu.
W niedzielę tylko miał trochę odpoczynku i rozrywki. Wtedy wyciągał z kuferka jaką książkę od doktora Rivala i szedł ją czytać na brzeg Loary. Tam, na najwyższym szczycie wyspy, wznosiła się stara, na pół zrujnowana wieża, którą nazywano wieżą Świętego Hermelanda. Wyglądała ona na strażnicę z epoki napadów Normandów. U stóp właśnie tej wieży na urwisku skały siadał uczeń z otwartą książką na kolanach. U stóp jego szemrała szeroko i czarująco rozlana woda. Wszystkie niedzielne dzwony wygłaszały w powietrzu wytchnienie i odpoczynek. Przepływały statki, a miejscami w oddaleniu kąpały się dzieci z krzykiem i śmiechem.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/322
Ta strona została skorygowana.