Czytał, lecz często książki Rivala były dla niego za trudne, przechodziły po za miarę jego obecnego umysłu, zostawiały mu jednak zasiew dobrego ziarna, zeschniętego jeszcze, lecz obiecującego kiedyś zakiełkować. Gdy nie rozumiał, przerywał czytanie, marzył, wpatrywał się w plusk roztrącanej o kamienie wody, w regularne ruchy opadającej fali. Odbiegał myślą jak najdalej od fabryki i rzemieślników, do matki, do małej przyjaciółki, szczęśliwszych i weselszych niż obecne świąt, przypominał sobie wyjścia z nabożeństwa, przechadzki w Etiolles obok olśniewającej Karoliny, las, zabawy w wielkiej aptece, kiedy biały fartuszek Cecylii jaśniał taką dziecięcością i pogodą.
Wtedy przez kilka godzin zapominał się i był szczęśliwy. Lecz gdy nadeszła jesień, obfite deszcze i wiatry przerwały te posiedzenia u wieży Świętego Hermelanda. Odtąd spędzał dnie świąteczne w domu Roudica.
Łagodność dziecka ujęła cały dom. Wszyscy byli dla niego bardzo dobrzy. Nadewszystko Zenaida przepadała za nim. Z macierzyńską troskliwością i ruchliwością rubasznej natury pamiętała o jego bieliznie. Kiedy poszła do zamku do roboty o nim tylko mówiła. Ojciec Roudic, chociaż miał pewną niechęć do Jacka za bezsilność, za brak rzemieślniczego sprytu, mówił jednak:
— Rzeczywiście, to dobry chłopiec.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/323
Ta strona została skorygowana.