mrugnąwszy okiem w stronę domu Roudica, od którego stali o kilka kroków.
W ogólności Belizaryusz był zadowolony. Wszystkie pieniądze odsyłał do Paryża dla starego i dzieci. Choroba szwagra dużo go kosztowała, lecz pracując załatwiło się wszystko; a gdyby tylko nie te przeklęte trzewiki....
— Zawsze panu dolegają? rzekł Jack.
— Ach! zawsze.... Ażeby nie cierpieć bólu, trzebaby sobie kazać zrobić na obstalunek podług miary; lecz to dużoby kosztowało; to mogą tylko bogaci ludzie.
Opowiedziawszy o sobie, zawahał się Belizaryusz chwilkę i spytał z kolei:
— Cóż się stało z tobą, panie Jack, że zostałeś rzemieślnikiem? Przecież ładnyż to był ten wasz domek.
Uczeń nie wiedział, co odpowiedzieć. Zaczerwienił się, a jednak od rana był czysto ubrany i nie miał rąk czarnych. Widząc kramarz, że to go zawstydzi, przerwał:
— Jaka to była sławna szynka, prawda. A ta piękna dama, która wydawała się tak łagodną, jakże się ma? Wszak to była pańska matka? Podobny jesteś do niej.
Jack był tak kontent, że rozmawiał o swojej matce, że chętnie stałby do wieczora na ulicy; lecz Belizaryusz nie miał czasu. Poruczony miał jakiś śpieszny list do oddania.... I tu mrugnął, jak poprzednio, w stronę tego samego okna... Musiał odejść.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/334
Ta strona została skorygowana.