na ziemi, trzaskały pod stopami, spadały z warsztatu na dowód, że robota ustała.
Ojciec Roudic, nachylony, zajęty, kręcił drobniutkiemi instrumentami, wlepiwszy oczy w wskazówkę chronometryczną. Nie było słychać żadnego hałasu, prócz warczenia koła, poruszanego przez pedały, i dźwięcznego szmeru wody, która spadała kroplami na koło, kręcące się z całą szybkością. Jack, stojąc naprzeciwko dozorcy, obrabiał jakiś kawałek, natężał wszystkie siły, usiłując przezwyciężyć się do tego rzemiosła. Ale widocznie nie miał powołania.
— Rzecz skończona mój biedny malcze — mówił do niego ojciec Roudic, nie masz zdatności do pilnika.
Jednakże malec robił wszystko, co mógł, i nie odpoczywał ani chwili. Czasem W niedzielę nadzorca prowadził go do fabryki, wyjaśniał mu działania wszystkich tych potężnych machin, których nazwiska również były barbarzyńskie i skomplikowane, jak ich widok.
Wyszczególniał sztukę po sztuce z entuzyazmem, wszystkie poszczepiane koła, piły, obsady olbrzymich śrub, chciał w chłopcu wzbudzić podziw nad zdumiewającym ustrojem, składającym się z tysiąca części, a tworzącym doskonałą całość.
Z tych wszystkich objaśnień Jack zapamiętał tylko jedną okrutną chirurgiczną nazwę, przypominającą mu straszliwy trepan, którego nieskończona śruba wkręcała mu się w mózg. Nie mógł
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/342
Ta strona została skorygowana.