czerwonym dymem, po przez który nie widzi nic, prócz miejsca, gdzie stoi.
Teraz robotnicy ujrzeli swoją machinę w całości, wykończoną w każdym szczególe. Dumni byli z niej! W jednej chwili otoczyli ją, witali radosnym śmiechem, tryumfującym okrzykiem. Podziwiali ją jak znawcy, głaskali grubemi, chropowatemi rękami, pieścili, mówili do niej swoim nieokrzesanym językiem: „Jak się masz staruszko?” Giserzy z dumą wskazywali na ogromne metalowe skręty, wołając: „Myśmy je odlewali”. Kowale odpowiadali: „My pracowaliśmy nad żelazem, są tu krople i naszego potu! ” Kotlarze znowu i ślusarze słusznie wysławiali olbrzymi rezerwoar malowany na czerwono, jak słoń okrwawiony w walce. Jeżeli ci wychwalali metal, mechanicy i rysownicy chełpili się formą. Nawet nasz przyjaciel Jack, patrząc na swoje ręce, mówił: „Ach! szelmo, narobiłaś mi tęgich bąblów.”
Ażeby usunąć fanatycznie zachwycony tłum, podobny do Indyan przy uroczystości Djaggernauth, który dzikie bóstwo mogło zgnieść przechodząc, trzeba było prawie użyć siły. Nadzorcy biegali na wszystkie strony i roztrącając falę ludzi, otwierali wolne przejście; wkrótce naokoło machiny pozostało tylko ze trzystu wybranych z całej fabryki, najsilniejszych robotników, uzbrojonych lewarami lub zaprzężonych do grubych
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/345
Ta strona została skorygowana.