scama, kosmatego olbrzyma, jak opowiadał o twardości metalu i kłopotach przy zgięciu go w kuźni:
— Uważałem, że niechce się zlutować.... Ostrożnie! wołałem na towarzyszów.... Dalej uderzajcie prosto. Patrzcie na mnie, żarłoki, prędko.
Zdawało mu się, że jest jeszcze przy robocie. Zaciśniętemi pięściami uderzał w stół, który drżał. Płonęły mu oczy, jak gdyby się w nich odbijał ogień kuźni. Inni kiwali głowami na znak potwierdzenia. Jack słuchał także po raz pierwszy z zajęciem. Był rekrutem pomiędzy weteranami. Łatwo pojąć, iż te wspomnienia ciężkiej pracy okropnie osuszały robotnikom gardła i że wszyscy zwracali się chciwie do pełnych szklanek.
W końcu zaczęli śpiewać, gdyż tym sposobem wszystko kończyli. Ile razy liczniej się zebrali, zaraz tworzyli chór pieśni Do brzegów Francyi. I Jack śpiewał w raz z nimi fałszywy ten koncert:
Tak, tak,
Płyńmy śpiewając.
Gdyby mieszkańcy Olszyn zobaczyli Jacka, byliby zadowoleni. Ogorzały od powietrza i skwaru kuźni, z bąblami, głębokiemi szramami i odciskami na rękach, śpiewał pospolitą zwrotkę, nie odróżniając się od swoich towarzyszów. Był prawdziwym rzemieślnikiem. Lebescam zwrócił uwagę Roudica:
— To co innego.... Twój uczeń inaczej teraz wygląda.... Zaczyna wchodzić w tryb, dalibóg!...