tyle bólu... Z pewnością, gdybym chciał ludzi oszukiwać, byłbym bogatszy, niż jestem.
Mówił to z takim wyrazem przekonywającym i uczciwym, iż trudno mu było cóś powiedzieć. Jack starał się dać mu do zrozumienia jego winę. Lecz napróżno. „Dochodziki... wyżywienie dzieci... stary, który nie może pracować” — zbrojny temi argumentami, nie szukał Belizaryusz innych. Widocznie uczciwość jego była inną od uczciwości Jacka. On był uczciwy, lecz bez tego odcienia, bez tej delikatności, jaka zwykle bywa u ludzi, którzy nie znają różnicy uczuć, w których sumienia skrupuły są tak wyjątkowe, jak rzadki kwiat pomiędzy chwastem, przypadkowo z ziemi wyrosły lub przyniesiony wiatrem.
— I ja teraz należę do takich ludzi — nagle pomyślał sobie Jack, spoglądając na swoją bluzę.
Na tę myśl łzy stanęły mu w oczach. Wtedy podał rękę Belizaryuszowi i odszedł, nie rzekłszy słowa.
Że Roudic o niczem nie wiedział, co się działo w domu, nic dziwnego: przepędzał życie w warsztacie, w otoczeniu poczciwych ludzi, którzy szanowali jego ślepe zaufanie, pochodzące z miłości i naiwności. Lecz Zenaida, o czemże myślała? Czyż jej nie było? Czyż Argus stracił oczy? Nie, Zenaida teraz nawet więcej niż kiedykolwiek i siedziała w domu, gdyż od miesiąca nie chodziła do szycia. Jej dobre i przebiegłe oczy były otwarte, miały nawet żywość i blask niezwykły, prze-
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/355
Ta strona została skorygowana.