jest się kobietą. Kiedy szyła swoją wyprawę, ślubną suknię, uczuwała nagle wezbranie wdzięczności; rzucała wtedy naparstek, nożyczki, przeskakiwała przez białe materyały i biegła do macochy.
— Ach! mamo... mamo...
Całowała ją, przyciskała do piersi, grożąc jej co chwila ukłuciem, gdyż stanik coraz gęściej obsadzała szpilkami i igłami w strasznym zapale do szycia. Nie widziała bladości, ani zmięszania Klary. Nie czuła białych, rozpalonych rąk młodej kobiety w swoich chłodnych, dziewiczych rękach. Nie zauważała jej długiej, często zdarzającej się nieobecności i nie słyszała, co mówili na gościńcu w Indret. Widziała i słyszała tylko swoje szczęście, żyła uniesieniem radości, w niecierpliwem upojeniu.
Pierwsze zapowiedzie już były ogłoszone, dzień ślubu wyznaczony za dwa tygodnie, a mały domek Roudica brzmiał ciągle wesołym gwarem, jaki zwykle poprzedza wesele. Bezustannie goście przychodzili i wychodzili, trzaskając drzwiami. Zenaida po dziewięć razy dziennie zbiegała z drewnianych schodów, podskakując jak młody hippopotam. Rozmawiała z przyjaciółkami, przymierzała suknie, odbierała podarki. A odbierała ich dużo, gdyż tę otyłą dziewczynę, pomimo jej niektórych dziwactw, wszyscy lubili. Jack myślał także o jakim ślubnym dla niej prezencie. Matka przysłała mu sto franków, oszczędzonych
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/358
Ta strona została skorygowana.