Uwaga wszakże Klary podziałała; wachmistrz, przerwał długą tyradę nad prawami konsumcyi i wstał, ażeby odejść. Przygotowania jednak do wyjścia zawsze nastręczały tłustej Zenaidzie choć kwandrans do przedłużenia rozmowy. Trzeba było zapalić latarnię, włożyć płaszcz. Dobre dziewczę podejmowało te trudy; a jak długo nie mogła zapalić zapałek, jak trudno było jej zapiąć mu rękawiczki!
Nareszcie wybrał się narzeczony. Opuścił kaptur na oczy, kilka razy okręcony około szyi a mocno ściśnięty silnemi rękami; zdawało się, iż cały zniknął w tem ubraniu. Takim jakim był, dla Zenaidy był bardzo piękny. Stała ona na ganku ze ściśniętem sercem przy rozstaniu, patrzyła z niepokojem, jak wielkim gościńcem sunął się ten cień Eskimosa przy drżącej latarni. Aż macocha zmuszona była ją wołać:
— Chodź Zenaido do pokoju.
Gdy Klara to mówiła, w głosie jej przebijał się jakiś ton niecierpliwości, którego wcale nie usprawiedliwiała miłosna troska młodej dziewczyny. Ten niepokój nerwowy coraz bardziej wzrastał; zauważył go Jack. Rozmawiali jeszcze, uprzątając pokój. Od czasu do czasu Klara spoglądała na zegar, mówiąc:
— Ach! jak to już późno!
— Żeby przynajmniej zdążył na statek.... odpowiedziała Zenaida, myśląc tylko o swoim narzeczonym. Od chwili jak odszedł, towarzyszyła
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/363
Ta strona została skorygowana.