przeciwko samym sobie i drugim, rzekł od niechcenia.
— Niepotrzebnie o tem wspominałem. Lepiej było, nie mówiąc, pójść na górę do szafy i wziąść to, co mi potrzeba.
— Ależ nieszczęsny — wyszeptała drżąca na myśl, że on to może zrobić; ty nie wiesz, że Zenaida codziennie ogląda swoje pieniądze i rachuje.... Masz! nawet dziś wieczór pokazywała Jackowi swoją szkatułkę.
Nantais drgnął.
— Doprawdy?....
— Tak... biedna dziewczyna taka jest szczęśliwa.... Toby ją zabiło... Zresztą klucza niema w szafie.
Spostrzegłszy nagle, że tą dysputą traciła prawość swojej odmowy, że każdy z tych argumentów mógł mu posłużyć za broń, umilkła. Nieszczęściem kochali się, mówili sobie to wzrokiem, spajali usta w przestankach smutnej walki. Okropny był ten duet, którego ton i wyrazy tak mało zgadzały się z sobą.
— Co się zemną stanie? powtarzał ciągle nędnik. Jeżeli nie zapłacę karcianego długu, będę spotwarzony, zgubiony, zewsząd wypędzony.
Płakał jak dziecko, położywszy głowę na kolanach Klary, nazywał ją: „swoją ciotką... cioteczką...” Nie był to już błagający kochanek, lecz dziecko, któremu Roudic zastępował ojca
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/370
Ta strona została skorygowana.