Strona:PL A Daudet Jack.djvu/375

Ta strona została skorygowana.

Szczęściem przerwał mu głos szynkarza, gdyż naraz zatrudno byłoby Nantaisowi ukryć wszystkie wrażenia.
— Hej! chłopcy! słyszycie dzwon.
W chłodnem porannem powietrzu jednostajny, posępny dźwięk mięszał się z niemym tłumem, z kaszlem, stukiem drewnianych trzewików po całej ulicy.
— Trzeba pójść, rzekł Jack.
A ponieważ jego towarzysz zapłacił za pierwsze dwa kieliszki, on upierał się, ażeby zapłacił za trzeci — szczęśliwy, że mógł wyciągnąć luidora z kieszeni, a rzuciwszy go na kantor, spytał:
— Co się należy?
— A! złoto.... rzekł kupiec nieprzyzwyczajony do takiej monety z kieszeni ucznia. Nantais nic nie mówił, tylko drgnął... Czy i ten także chodził do szafy? Jack tryumfował, widząc jego zadziwienie.
— Mam ich więcej! rzekł, klepiąc po kieszeni, a pochyliwszy się do ucha rysownika, dodał:
— To na prezent dla Zenaidy.
— Naprawdę? pytał Nantais ze złośliwym uśmiechem.
Szynkarz obracał ciągle na wszystkie strony monetę z pewnym niepokojem.
— Ale śpiesz się pan! rzekł Jack. Przez pana się spóźnię. Spuszczą chorągiew.
W istocie słychać było jeszcze dzwon, lecz ciszej i rzadziej, jak gdyby mu zabrakło głosu na