Strona:PL A Daudet Jack.djvu/376

Ta strona została skorygowana.

ostatnie wezwanie. W końcu, zapłaciwszy, wyszli, prowadząc się pod rękę.
— Szkoda, mój stary Jacku, że musisz pójść do tego pudła. Statek do Saint-Nazaire dopiero odchodzi za godzinę. Byłoby mi bardzo przyjemnie pozostać przez ten czas z tobą. Słowa twoje tak dobrze na mnie wpływają. Ach! gdyby mi wszyscy podobnie radzili!
I pomału prowadził ucznia w stronę Loary. Ten dał powodować sobą. Po zaduchu w karczmie, po wypiciu trzech kieliszków, zimno dało mu się uczuć dotkliwie. Szedł jak odurzony, potykał się na ślizkim chodniku, opierając się z całej siły na ramieniu swojego nowego przyjaciela, ażeby nie upaść. Zdawało mu się, jakby go kto w głowę uderzył lub czaszkę ścisnął ołowianym kapeluszem. Lecz to trwało bardzo krótko.
— Posłuchajmy no, rzekł: Zdaje mi się, że nie słychać dzwonu.
— Nie może być!
Wrócili się. Brzask przeświecał na niebie po nad fabryką. Chorągwi nie było. Jack był przerażony. Pierwszy raz mu się to przytrafiło. Lecz Nantais wydawał się bardziej zmartwiony.
— Tom ja temu winien, ja temu winien — mówił.
Chciał pójść, przeprosić dyrektora, wytłomaczyć mu, że on był winien. Uczeń uspokajał go.
— Ale dajcie pokój, przecież nie umrę, jak mnie raz zapiszą w kontroli za niebyłego Przez