to będziemy dłużej razem. Odprowadzę cię aż do statku i pójdę, gdy będą, dzwonić na dziesiątą. Skończy się tem, że mnie wielki Lebescam wyburczy.
Właśnie ta bura przerażała go. Lecz duma, jakiej doznawał, że idzie pod rękę z Nantaisem i przekonanie, że naprowadził go na uczciwą drogę, przemogły obawę. W tym przedmiocie mówił, schodząc ku rzece pod dużemi białemi drzewami, okrytemi szronem, a tak się swojemi słowami przejął, iż nic nie czuł zimna tego poranku, ani północnego wiatru, który dął gwałtownie, tnąc jak ostrzem. Mówił o dzielnym Roudicu, który jest taki dobry, kochający, wzbudzający zaufanie, o Klarze, która mimo wszystkich warunków szczęścia wzbudziła litość swoją bladością i błędnym w pewnych chwilach wzrokiem.
— Ach! gdybyś ją widział dziś rano, kiedy odchodziłem. Była tak blada, że wyglądała na umarłą.
Jack uczuł, że przy tych słowach ręka Nantaisa drgnęła pod jego ręką; to go przekonywało, że jego towarzysz ma jeszcze serce.
— Nic ci nie mówiła? Czy naprawdę nic ci nie powiedziała?
— Nie, ani słowa. Zenaida mówiła do niej, nie odpowiadała. Nie jadła. Obawiam się, czy nie słaba.
— Biedna kobieta!... rzekł Nantais i odetchnął swobodniej, co Jack wziął za oznakę smutku i współczuł z nim.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/377
Ta strona została skorygowana.