— Na ten raz dosyć — pomyślał — nie trzeba go martwić.
Zbliżyli się do wybrzeża. Statku nie było jeszcze. Gęsta mgła okrywała rzekę od brzegu do brzegu.
— Może tu zajdziemy — rzekł Nantais.
Był to barak z desek z ławkami wewnątrz, który służył za schronienie rzemieślnikom, oczekującym w czasie niepogody na przewoźników. Barak ten Klara dobrze znała! A stara, która w kąciku miała handelek z żytniówką i czarną kawą, nieraz widziała panią Roudic, jak czekała na barkę i przepływała Loarę w czasie, kiedy trudno psa wypędzić.
— To zimno dzisiaj, chłopcy! Nienapijecie się wódeczki?
Jack nie był od tego, lecz pod warunkiem, że on będzie płacił, a nawet zawołał marynarza, który drżał od zimna na warcie przy telegrafie, ażeby przyszedł napić się z nimi.
Nantais i majtek łykali wódkę wprawnie. Uczeń ich naśladował, lecz czego naśladować nie umiał, to żarłocznego uśmiechu, tego wyrażającego zadowolenie. „Ach!” jakie wydawał marynarz, obcierając usta rękawem. Okropna wódka! Jackowi zdawało się, iż połknął wszystkie zędry z kuźni. Nagle rozległa się gwizdawka. Statek do Saint-Nazaire! Trzeba było się rozstać; ale Jack z Nantaisem przyrzekli sobie znowu się kiedy zobaczyć.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/378
Ta strona została skorygowana.