— Jesteś mój Jacku dzielny chłopiec, dziękuję ci za twoje dobre rady.
— Dajże pokój! niema za co — odpowiedział Jack, ściskając silnie rękę Nantaisa, zdziwiony, iż czuł się tak wzruszonym, jak gdyby żegnał na zawsze przyjaciela, z którym się znał od lat dwudziestu. Nadewszystko, pamiętaj Karolu, co ci mówiłem. Zaprzestań grać.
— Ach! nigdy nie będę — rzekł Nantais, siadając pośpiesznie na statek, ażeby młody przyjaciel nie spostrzegł jego śmiechu.
Kiedy Nantais pojechał, Jack nie miał najmniejszej chęci wracać do kuźni. Czuł niezwykłą wesołość, w żyłach jakieś uczucie, miał chęć krzyczeć, biegać, gestykulować. Nawet biała, rozpostarta mgła na Loarze, którą pruły czarne, jak chińskie cienie prześlizgające się po niej, statki, wydawała się mu rozkoszną, pociągającą, jak gdyby czuł skrzydła, któremi mógł ją przebyć. Natomiast złowrogo brzmiał mu stuk młotów, szum kotłów, to stłumione chrapanie, zbyt dobrze mu znane, od którego miał chęć uciekać. Przytem, czy nie będzie przez cały dzień, czy tylko przez parę godzin, Lebescam go wyburczy. Przyszła mu doskonała myśl:
— Ponieważ jestem już na drodze, skorzystam z tego i pojadę do Nantes po prezent dla Zenaidy.
Wsiadł do łódki przewoźnika, zachwycony, iż tego poranku wszystko było dla niego lekkim i łatwem do spełnienia. Lecz w przystani statek
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/379
Ta strona została skorygowana.