Strona:PL A Daudet Jack.djvu/380

Ta strona została skorygowana.

odchodził dopiero koło południa. Jak czas przepędzić? W pasażerskiej sali było zimno i pusto, na dworze dął wiatr. Jack wszedł do oberży, która chociaż stała w otwartem polu, jednak uczęszczana była więcej przez rzemieślników niż wieśniaków. Na froncie miała napis czarnemi literami: Tu, jeśli ochota. Tak samo wołano w kuźni na czeladników, ażeby przyszli kuć żelazo. Napis był kłamliwy, jak wszystkie napisy, lecz tu nie chodziło o kucie żelaza.
Chociaż było jeszcze bardzo rano, prawie wszystkie stoły zajęte i oświetlone małemi olejnemi lampkami, których niezdrowy czad mięszał się z dymem fajek i tworzył zaduch. Widać tam pili po kątach ci, co uczęszczają do karczem w ciągu tygodnia, w godzinach pracy, wybierki, fusy warsztatów, ci, którym narzędzia rzemieślnicze wydają się zbyt ciężkie, a kieliszek lekki. Widać było tylko twarze brudne, rozleniwiało, omazane winem i błotem, z rękami zmęczonemi pijacką bezsennością, nikczemnicy, próżniaki, na których szynk czatuje w okolicach fabryki, których przyciąga zdradziecką wystawą, gdzie rzędem stojące butelki upiększają i ukrywają truciznę alkocholu. Odurzony dymem, ogłuszony bezładnemi okrzykami, zawahał się uczeń, czy usiąść na ławce około innych, gdy w tem usłyszał z głębi, jak go ktoś wołał:
— Hej! Aztek, tutaj.
— Patrzno, Gaskończyku.