Strona:PL A Daudet Jack.djvu/382

Ta strona została skorygowana.

Jack zachwycony był tem wyrażeniem, wydało mu się ono bardzo rozumnem:
— Zbyt wiele rosołu na tak mało mięsa!... Ach! ci marynarze, to zuchy.
— Tak samo w Indret — dodał Gaskońozyk. To partacki warsztat!... I zaczął złorzeczyć na dyrektora, na nadzorców, na zgraję, która z założonemi rękami siedzi, gdy inni mordują się za nich.
— Prawda, wieleby można im zarzucić.... wtrącił Jack, któremu nagle przypomniały się oklepane wyrazy śpiewaka Labassindra o prawach rzemieślnika i o tyranii zwierzchników. Język starego Jacka tego poranku rozwiązał się tak jak i nogi. Pomału jego wymowa uciszyła cały gwar karczmy. Słuchano go, szeptano wokoło: „To mądry chłopiec; widać, że był w Paryżu”. Do zupełnego efektu, brakowało mu tylko basu Labassindra; mówił głosem młodego, ochrypłego koguta, tym głosem wyrostka, w którym łagodność dziecięca przebijała się z przedwczesnej powagi, a który w tej chwili przybywał mu z daleka, jak gdyby słowa wysyłał do kilku atmosfer po nad swoją głową. W końcu mowa jego stała się niewyraźną, niezrozumiałą nawet dla niego, prawił nie słysząc się, dalej uczuł wrażenie fruwania i kołysania, jakby dalszym ciągiem swych myśli i słów rzucony został na łódkę balonu, której ruch sprawiał mu mdłości i zawrót głowy.
...Uczucie chłodu na czole powróciło mu przytomność. Siedział na brzegu Loary. Zkąd on