Strona:PL A Daudet Jack.djvu/384

Ta strona została skorygowana.

Uczeń nie opierał się, wsiadł z drugimi. Z wszystkiego zostało jeszcze trzy luidory, więcej niż potrzeba było na kupienie sobie ubrania i małego upominku dla Zenaidy. Podróż więc do Nantes nie byłaby stracona. Zresztą, były to skutki stanu, w jakim się znajdował, przechodził najsprzeczniejsze wrażenia od wielkiego smutku do niewytłomaczonej radości.
Teraz siedział na statku wraz z innymi i jadł śniadanie ochoczo; dodawał mu apetytu ostry wiatr, który pędził barkę pod nizkie, prawdziwie bretońskie niebo. Barka płynęła bokiem, jak ptak przerzynający wodę jednem skrzydłem. Liny trzeszczały, żagiel wzdymał się cały, boki statku pochylały się kołysane falą, wreszcie odsłonił się nadbrzeżny znany krajobraz, postacie rybaków, praczek, pasterze, których owce, rozproszone po polu, wyglądały zdaleka, jak duże owady. Jack patrzał na to, jego zbyt podrażniona imaginacya przeistaczała, poetyzowała mu wszystko wokoło. Przychodziło mu na myśl to, co kiedyś czytał o przygodach morskich, opowiadania z odległych wypraw, z któremi sąsiedztwo majtka i przyjeżdżający koło barki okręt zupełnie harmonizowały. Dla czego uporczywie stawiała mu w pamięci winieta angielska starego Robinsona Kruzoe, którego miał będąc małym, z żółkłemi i zniszczonemi kartkami, z Robinsonem śpiącym w hamaku, z garnkiem jałowcu w ręku, śród pijanych majtków, resztek bankietu, z podpisem, który od