Strona:PL A Daudet Jack.djvu/387

Ta strona została skorygowana.

Komicznem było, gdy tak wymyślając sobie, stali jeden obok drugiego, zmuszeni trzymać się o burty barki, ażeby nie upaść, gdyż wiatr był silny a statek pruł rzekę swoim bokiem. Dla wykonania tych strasznych gróźb, musieliby mieć ręce swobodne i więcej miejsca. Lecz Jackowi inaczej się to przedstawiało; on brał wymysły na seryo i zrozpaczony powstającą niezgodą między towarzyszami, starał się ich uspokoić, i pojednać.
— Moi przyjaciele.... moi dobrzy przyjaciele.... proszę was.
Miał łzy w głosie, w oczach, na policzkach, był tak rozczulony, jak gdyby wszystkie inne wrażenia stopniały w niezmierzonej chęci płakania. Może dla tego, że widział wokoło siebie tyle wody. Wreszcie jak powstała nagle, tak skończyła się kłótnia. Znikł ostatni dom Chatenay — przybyli do Nantes. Majtek ściągnął żagiel i wziął wiosło, ażeby pewniej dopłynąć w zapełnionym porcie.
Jack obciął stanąć i zobaczyć krajobraz; lecz zmuszony był usiąść, bo mu się kręciło w głowie. Doznawał tegoż samego wrażenia co rano, kołysania się w górze, w powietrzu. Tylko że teraz nie stracił przytomności. Wszystko koło niego się kręciło. Stare rzeźbione domy, z kamiennemi balkonami, mięszały się z masztami okrętów, goniły je, pochłaniały, to znowu same nikły, zastąpione ogromnemi, rozciągniętemi żaglami, czarnemi dymiącemi się dachami, pudłami lśniących