wisłemi wargami, zdziwionym wzrokiem i niemym uśmiechem.
— Gimnazyum Moronvala? zapytała wyniośle totumfacka pani de Barancy.
Kędzierzawa głowa ustąpiła miejsca innej postaci, mandżura lub tatara, z maleńkiemi ściągniętemi oczami, z wystającemi na twarzy kościami, z wąską i spiczastą czaszką. Następnie pojawił się znowu jakiś metys, koloru kawy z mlekiem, ciekawy i uśmiechnięty, lecz drzwi pozostawały zamknięte, i już panna Constant zaczynała się niecierpliwić, kiedy z daleka odezwał się ostry głos: „Otwórzcie tam małpy”.
Natychmiast podniosły się szepty dziwne i szczególnie akcentowane. Nareszcie zaskrzypiały klucze w zamkach, odbiły się echa wymysłów, uderzeń i silnego potrącania, w końcu otworzyły się drzwi, i Jack spostrzegł plecy uczniów, którzy przestraszeni uciekali w różnych kierunkach, jak przed chwilą wróble.
U wejścia pozostał tylko jeden, wysoki, chudy mulat, którego biały krawat, kilkakrotnie koło szyi okręcony, czynił twarz jeszcze bardziej czarną — ziemistą.
P. Moronval poprosił pannę Constant, ażeby weszła, podał jej rękę i przeprowadził przez dość duży ogród, którego zapadłe aleje i poniszczone szpalery dodawały smutku ponurej i jednostajnej barwie zimy.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/39
Ta strona została skorygowana.