w jakimś ciężkim rynsztunku, który rani, wreszcie wstyd, nieopisany niepokój człowieka, odnajdującego się w zwierzęciu, i taki wstręt do zbrukanego życia, że aż odbiera chęć do nowego. Jack doznał tego wszystkiego, otworzywszy oczy, nim przyszedł do zupełnej przytomności; jak gdyby przespał w męczarniach zgryzoty.
Zbyt jeszcze było ciemno, ażeby mógł odróżnić przedmioty. Wiedział jednak dobrze, że nie jest na swojem poddaszu. Nie widział po nad sobą światła w dachu, całej niebieskiej przestrzeni; tylko bladawy brzask przedostawał się do niego z dwu wysokich okien, w których rozszczepiał się na mnóstwo białych plam, rozrzuconych po murze. Gdzież jest? Tuż w kącie niedaleko od tapczanu krzyżowały się liny, windy, duże wagi, I znowu powstał przerażający hałas, który go rozbudził. Było to coś nakształt zgrzytu zsuwającego się łańcucha, po którym nastąpił odgłos wielkiego zegara. Zegar ten znany mu. Blizko od dwu lat według niego regulował swój czas, dźwięki tego zegaru dochodziły go zimą z wiatrem, z ciepłem w lecie, kiedy zasypiał w swoim uczniowskim pokoiku; zrana znowu pukały do niego w okienko, wołając: „Wstawaj”.
Był więc w Indret. Tak, lecz zwykle odgłos bijącej godziny dochodził go z bardziej oddalonego i wyższego miejsca. Musiał mieć bardzo znużoną głowę, jeżeli owe dźwięki wydały mu się tak silne. Czy przynajmniej nie jest w zega-
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/395
Ta strona została skorygowana.