— Więc ty sam to popełniłeś? zapytał dyrektor z niedowierzającą, miną.
— Ależ panie ja nic nie zrobiłem. Ja nie ukradłem, Nie jestem złodziejem.
— Strzeż się, mój chłopcze, wchodzisz na złą drogę. Tylko zupełnem wyznaniem i zwróceniem pieniędzy możesz zasłużyć na naszą pobłażliwość. Co do twojego karygodnego czynu, ten jest zbyt oczywistym. Nie zapieraj się. Wszakże, nieszczęsne dziecko, sam byłeś tej nocy w domu z paniami Roudic. Nim poszliście spać, Zenaida otwierała przy tobie szafę, pokazywała ci nawet, w którem miejscu jest szkatułka. Czy prawda? Potem śród nocy słyszała ruch twojej drabinki, odzywała się do ciebie. Naturalnie nic jej nie odpowiedziałeś; lecz ona jest zbyt pewna, że to ty byłeś, gdyż sam jeden byłeś w domu.
Jack był przybity; zdobył się jednak na siły odpowiedzieć:
— To nie byłem ja. Ja nic nie ukradłem.
— Naprawdę? A te pieniądze, któreś roztrwonił, posiał po drodze?
Chciał odpowiedzieć: „Matka mi je przysłała.” Lecz przypomniał sobie jej rozkaz: „Jeżeli cię zapytają, zkąd masz te sto franków, powiedz, że „z oszczędności”. I rzeczywiście z tą ślepą wiarą, z tem poszanowaniem, jakie miał dla rozporządzeń matki, odrzekł:
— To były pieniądze z moich oszczędności.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/403
Ta strona została skorygowana.