ci!... Taka słaba, taka zmienna. Na widok swojego „starego przyjaciela”, tego zbytku, który porzuciła, pod wpływem dziecka, które ujrzy, ulegnie wspomnieniem przeszłości, zechce oswobodzić się od tyranii, którą poeta sam uważał za ciężką i przykrą do zniesienia.
On już nie mógł się bez niej obejść. Jego próżny egoizm, wiara w swoją słabość, wszystko to potrzebowało ślepego jej przywiązania, ciągłych starań i dobrego, rozweselającego humoru. Zresztą, nie miał nic przeciw temu, ażeby się trochę przejechać, oderwać się od tego okropnego, lirycznego dramatu, nad którym od tak dawna stękał bezustannie i bezużytecznie.
Rozumie się, ubarwiał swoje obawy i potrzebę rozrywki pozorami rycerskości, zapewniał Karolinę, że jej nie opuści ani w smutku ani w szczęściu; kochanka była mu wdzięczna i oczarowana śród strapienia matki. Przygotowania do podróży usypiały w słabej duszy biednej istoty śmiertelny cios, jaki ją przed chwilą uderzył. Jak wieśniaczki, które, pogrzebawszy męża, sprawiają sobie wielką stypę i wśród gospodarskich zajęć zapominają o wczorajszem szlochaniu, Karolina, pakując walizy, wydając rozmaite rozporządzenia matce Archambauld, zapominała prawie o rozdzierającym celu swej podróży. Przy obiedzie Argenton powiedział doktorowi:
— Musimy odjechać. Malec narobił głupstw, dużych głupstw. Pojedziemy do Indret. Pilnuj tu domu w naszej nieobecności.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/420
Ta strona została skorygowana.