Strona:PL A Daudet Jack.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

Jackiem, pięknym, wystrojonym blondynkiem, teraz przybranym w bluzę rzemieślniczą, którą może zamieni na kaftan domu poprawy.
Argenton, siedząc obok, z ukosa patrzał na nią i przygryzał z wściekłością wąsy. Dziwnie była piękną tego poranku; nieco blada od wzruszenia po złej wiadomości, znużona podróżą i zakłopotana obecną wizytą — wszystko to, w połączeniu z czarnem ubraniem, dodawało zalotności jej świeżej twarzy. Piękność jej nabrała dystynkcyi, oddawna zapomnianej przez gospodynię i dozorującą chorego w Olszynach. Pontyfikalny Argenton był wzburzony, niespokojny, bardzo nieszczęśliwy. Nie odzywała się w nim zazdrość Otella, która wprawia w szał i zabija, lecz zakłopatanie, które odbiera siły, czyni niezręcznym i ogłupia. Zaczął sobie wyrzucać, że jej towarzyszy, czuł się oszałomionym, zakłopotanym oryginalną rolą, jaką odgrywał. Najbardziej wszakże gniewało go to, że pozwolił jej jechać.
Widok pałacu ostatecznie go zmięszał. Kiedy Karolina powiedziała: „Tam!” kiedy ujrzał pomiędzy drzwiami ozdoby, cacka z czasów Odrodzenia, taras, zwodzone mosty na rzece, latem ocienionej i zakrytej, lecz osłoniętej w tej porze roku, kiedy zamarzły krajobraz lekko się cieniował zielonością — wtedy wyrzucał sobie nierozwagę, głupotę i nieroztropność. Niewątpliwie, gdy ona tam wejdzie, już nie zechce wyjść.