Strona:PL A Daudet Jack.djvu/424

Ta strona została skorygowana.

jący powóz, na nieruchomego furmana, otulonego w długi płaszcz. W około niego roztaczał się uroczy krajobraz, mogący ukoić najprzykrzejsze wzburzenie. Wzgórza okryte bogatemi winnicami, pagórki zarosłe drzewami, pastwiska obsadzone wierzbami, poprzerzynane strumykami; gdzieniegdzie ruiny z czasów Ludwika XI, kilka ładnych pałaców, które tak liczne stoją nad brzegami Loary, a na frontonach ich wiją się salamandry, okręcając wycięte litery.
W tej bezczynnej samotności i oczekiwaniu, kiedy wszystko jest dobrem dla utkwienia błądzącej myśli, Argenton zwrócił uwagę na gromadę ludzi pracujących w małej dolinie, która roztaczała się u jego stóp. Kopali kanał dla ścieku wody. Zbliżywszy się o kilka kroków, ażeby lepiej widzieć, spostrzegł, iż ci ludzie ubrani byli w niebieskie bluzy, w spodnie z dużemi pasami, a chociaż zdaleka wyglądali na wieśniaków, były to dzieci, które tworzyły pułk pod rozkazami jakiegoś nadzorcy, pół chłopa, pół pana, który rozkazywał jak mają kopać i wyznaczał brzegi strumienia.
Nadewszystko raziło to, że pracę tę spełniali tak młodzi robotnicy w głębokiem milczeniu. Nie mówili ani słowa, nie wydali ani jednego okrzyku, nie okazywali nawet tych przyśpieszonych ruchów, jakie dostrzedz można w ludziach, którzy czują i próbują swoich sił.