— Ja też panu dziękuję za mojego męża.... Ja o nim myślę i poświęcenie, jakie dla niego zrobiłam, jest tego dowodem.
— Jakie poświęcenie?
— To, żeby żyć, kiedy umrzeć, zasnąć na zawsze byłoby tak dobrze.... Wszystko już obmyśliłam. Niech to będzie dla Roudica! Tak potrzebuję spokoju, jestem taka znużona.
I rzeczywiście cudowna siła, która ją utrzymywała podczas tego przyjęcia, ustała. Wrodzona odrętwiałość powróciła w takiem osłabieniu całej istoty, biedna kobieta wydawała się tak pognębioną, wycieńczoną, odchodziła tak pochylona, że aż dyrektor, obawiając się wypadku, rzekł do niej łagodnie:
— Ależ pani, trzeba mieć odwagę. Pomyśl, jak okropne zmartwienie sprawi ten list Roudicowi, będzie to dla niego straszny cios. Nie można go obciążać innem, daleko większem, nienaprawionem nieszczęściem.
— Prawda i ja tak myślę — powiedziała i wyszła pomału.
I rzeczywiście Roudic był prawdziwie zrozpaczony, dowiedziawszy się od dyrektora o postępku siostrzeńca. Tylko radość Zenaidy z odnalezienia posagu, widok jak skakała ze swoją szkatułką, złagodził nieco w sercu dzielnego człowieka bolesne zdziwienie, jakiego doznają uczciwe natury wobec hańby i niewdzięczności. Pierwszemi jego słowami było: „Tak go moja żona lu-
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/438
Ta strona została skorygowana.