którego jego ludzie nazywali „Moco”[1]. Kiedy wrzask przy pakowaniu bagaży w otwarte dno okrętu nieco przycichł, wtedy można było dosłyszyć:
— A śpieszcie się łotry dobrego gatunku! wołał okropnym akcentem południowym.... Myślałem, że mnie zostawicie na lodzie.
— To ja temu winien, mój stary — rzekł Roudic.... Chciałem towarzyszyć chłopcu, a wczoraj nie miałem czasu.
— Do licha — długi ten twój chłopiec. Będziemy musieli składać go w czworo, ażeby się zmieścił da kajuty palaczów.... Dalej! chodźmy prędzej, trzeba go zainstalować.
Zeszli po miedzianych krętych schodach z wązka baryerą, potem po innych bez baryery, spadzistych jak drabina, potem znowu po innych i jeszcze innych.
Jack, który nigdy nie widział „zaatlantyckiego” okrętu, zdziwiony był wielkością i głębokością tego. Zeszli do jakiejś otchłani, gdzie oczy, przywykłe do dziennego światła, nie mogły rozeznać ani osób, ani przedmiotów. Była tam ciemna noc, noc kopalni, oświetlona latarką, duszna z braku powietrza i wzrastającego gorąca. Ostatnia drabina, po której zeszli omackiem, wpro-
- ↑ Francuzka marynarka dzieli się na dwa duże plemiona: Moco i Ponnantais, Bretania i Prowancya, ludzie Północy i ludzie Południa.