Strona:PL A Daudet Jack.djvu/456

Ta strona została skorygowana.

W przystani gorączka ta ożywiała tłumy wzruszonych i ciekawych, którzy przyszli żegnać podróżnych, zdala śledzić ukochane twarze; tworzyli oni na wązkiej przestrzeni jakby ciemny wał, który przecinał niebieski widnokrąg. Gorączka ta zdwajała pośpiech rybackich łodzi, które z rozpiętemi żaglami pędziły na całą noc pełną walk i przypadków. Tymczasem znowu wielkie wracające parochody zdradzały omdlenie swemi opuszczonemi płótnami, jak gdyby żałowały przebytych krajów pięknych.
Po skończonem ładowaniu, kiedy dzwon u przodu okrętu rozległ się, nagląc ostatnie taczki do pośpiechu, Jack, wypróżniwszy swój kosz, stanął i oparłszy się o baryerę, patrzał na pasażerów tych, co siedzieli w wygodnych i strojnych kajutach, i na tych, co na pomoście siedzieli na swoich małych tłomoczkach.... Gdzie oni jadą?... Co za przywidzenie ich prowadzi?.... Jakaż sroga i chłodna rzeczywistość oczekiwała ich po przybyciu? Nadewszystko zajęła go jedna matka z synem, która przypomniała mu obraz Idy i małego Jacka wtedy, kiedy go prowadzano jeszcze za rękę. Kobieta była młoda, czarno ubrana, otulona meksykańskim szalem w duże pasy; miała ona tę swobodę ruchów, jaką posiadają żony wojskowych lub marynarzy, opuszczone przez swoich mężów. Dziecko, ubrane z angielska, aż do złudzenia podobne było do chrzestnego syna Peambocka.