Strona:PL A Daudet Jack.djvu/457

Ta strona została skorygowana.

Przechodząc koło Jacka, oboje odsunęli się, i długa jedwabna suknia szybko się uniosła, ażeby się nie dotknąć rękawów czarnego palacza. Poruszenie to było prawie niedostrzegalne, lecz Jack je zrozumiał, i na razie zdawało mu się, że jego przeszłość, ta droga przeszłość w dwóch osobach, którą przywoływał w smutnych godzinach, wyrzekała go się, odsuwała od niego na zawsze.
Marsylska klątwa i silne uderzenie pięścią w kark przerwały mu te smutne marzenia:
— Zgniły psie, ty palaczu dyabelski, pójdziesz na swoje miejsce!....
Był to Moco, który odbywał przegląd. Jack odszedł nic nie mówiąc, zawstydzony, iż go wobec wszystkich poniżono. Kiedy postawił nogę na drabinie prowadzązej do izby palaczów, długie wstrząśnienie zachwiało całym okrętem, para hucząca od samego rana zregulowała swój szum, śruba zaczęła się poruszać.
Popłynęli.
Na dole było piekło.
Napakowane aż po czeluście, buchając śród purpurowych płomieniem widzialnym żarem, piece pochłaniały szufle węgli, bezustannie dokładane im przez palaczów, których twarze wykrzywiały się i nabrzmiewały pod działaniem palącego ognia. Huk Oceanu podobny był do ryku płomieni, szum fali, zmięszany z pryskaniem iskier, sprawiał wrażenie pożaru, odnawiającego się ciągle pomimo wszelkich wysiłków,. jakie czyniono, ażeby go ugasić.