gami po rozpalonem od słońca wybrzeżu, oblanem rozpuszczoną smołą lub roztopionym sokiem trzciny, nanosił się koszów z popiołem, narozbijał i nadźwigał węgli, zasypiał znużony nad długim brzegiem lub zamykał się w jakiej ciupie, a brzegi te i ciupy podobne były do karczem Nantejskich, ohydnych świadków jego pierwszego pijaństwa. Tam spotykał innych palaczów — Anglików, Malajów, Nubijczyków, dzikie zwierzęta, maszyny do grzebania w ogniu. Nie mając o czem rozmawiać, pili. Kto jest palaczem, musi pić, to daje życie.
I Jack pił.
W tej ciemnej otchłani jedynym jasnym punktem była dla niego matka! Ona w głębi jego posępnego życia była niby Madonną w głębi kaplicy, w której pogaszono wszystkie świece. Teraz, kiedy dojrzał, wiele tajemnych stron jego męczeńskiego życia wyjaśniło mu się. Jego szacunek dla Karoliny zmienił się w czułą litość; zaczął ją kochać w ten sposób, jak kochamy tych, za których cierpimy lub zmazujemy ich winy. Nawet w największem oszołomieniu nie zapominał o celu swoich zobowiązań i jakimś bezwiednym instynktem chował swoją pensyę. Wszystko, co pijaństwo zostawiło w nim jaśniejszego, zestrzeliwało się w tej jednej myśli, że pracuje dla matki.
Tymczasem odległość pomiędzy niemi zwiększała się i przedłużała przebytą przestrzenią, nadewszystko zapomnieniem i obojętnością, jaka ogarnia wygnańców i nieszczęśliwych. Listy od
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/460
Ta strona została skorygowana.