Strona:PL A Daudet Jack.djvu/463

Ta strona została skorygowana.

pewny, siłę do pracy jednakową w stanie pijanym jak normalnym, do tego stopnia przyzwyczaił się do trucizny, zahartowany na jej zewnętrzne objawy. Twarz jego nawet, blada, konwulsyjna, pozostała zagadkową, naprężona wysiłkiem człowieka, który każe pijaństwu chodzić prosto i milczeć. Akuratny w swojej pracy, otrzaskany z tem, co w niej było najprzykrzejszego, z jednakową znosił obojętnością zarówno długie i jednostajne dni podróży, jak godziny burzy, walki z morzem, tak straszne w izbie opalania machin, „uderzenia ognia”, płonące węgle, spadające na dno okrętu. Dla niego te okropne chwile zlewały się ze snami zwykłych jego nocy, z szalonemi przywidzeniami, z trapiącemi zmorami, które niepokoją sen ludzi, przesyconych alkocholem.
Śród jednego z takich marzeń, pewnej nocy, kiedy biedny palacz spał, okropne wstrząśnięcie zachwiało całym Cydnusem. To uderzenie raptowne w bok okrętu, ten zastraszający trzask i łoskot, to łamanie się, szum wody wewnątrz, bałwany morskie spadające kaskadami, spływające cienkiemi strumieniami, przyśpieszone kroki, te elektryczne dzwonki odpowiadające sobie, zamięszanie, krzyki, a nadewszystko złowrogie zatrzymanie się okrętu, kołysanego głuchemi wstrząśnieniami, czy to wszystko niebyło snem?... Koledzy wołali: „Jack!.. Jack!.... Wyskoczył na pół nagi. W izbie machin już było na dwie stóp wody. Bussola stłuczona, latarnie pogaszone, ze-