jemną atmosferą i łagodnym spokojem, którego wrażenie zrobiła na nim ręka rektora, na jego głowie położona.
Och! dla czego on tam nie został?... Myśląc o tem, mówił sobie w duchu, że może i tu nie zechcą go przyjąć.
Przez chwilę obawiał się tego.
Przy stole nad grubym rejestrem Moronval i Constant szeptali pomiędzy sobą, patrząc na niego. Chwytał końcówki wyrazów i mrugania do niego odnoszone. Mała kobieta z długą głową patrzała na niego ze współczuciem i usłyszał, że po dwa kroć wyszeptała jak ksiądz:
Biedne dziecko!
I ona także?
Dla czego wszyscy go żałowali?
Było coś okropnego w tej litości, jaka nad nim zaciążyła. Omal nie płakał ze wstydu, przypisując w dziecięcej duszy tę pogardliwą litość jakiejś śmieszności swego ubrania, nagości nóg lub długości włosów.
Lecz w nowej odmowie najbardziej przerażało go zmartwienie matki.
Nagle zobaczył, że panna Constant wyjęła z woreczka i położyła bilety i luidory na starem, zielonym atramentem powalanem suknie.
Z pewnością go przyjęto.
Szczerze uradował się biedny malec, nie domyślając się, że na tem stole podpisano nieszczęście jego posępnego życia.
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/47
Ta strona została skorygowana.