Strona:PL A Daudet Jack.djvu/470

Ta strona została skorygowana.

— Rozdział pierwszy.... powiedziała Karolina smutnym głosem.
Poeta popatrzył za nią rozdrażniony; potem zaczął, z widocznem postanowieniem o nic jej nie pytać, nie badać jej zmartwienia:
— „W jednej zapadłej dolinie Pireneów, tych Pireneów tak płodnych w legendy.... Tych Pireneów tak płodnych w legendy....”
Wymawiając ten frazes, zachwyca się nim. Powtarza go kilka razy, modelując go z dumą. Wreszcie, zwróciwszy się do Karoliny — pyta:
— Napisałaś: „tak płodnych w legendy?.....”
Ona stara się wymówić: „tak pło... tak płodnych” — lecz zatrzymuje się, głos przerywają jej łkania.
Karolina płacze. Napróżno gryzie pióro, zaciska usta, ażeby się powstrzymać. To nad jej siły. Płacze, płacze....
— Masz tobie! rzekł Argenton zdziwiony.... To w porę! Właśnie kiedy ja miałem.... Ale cóż ci jest, powiedz? Ta wiadomość o Cydnusie? I dla czego? To kłamstwo. Wiesz, jak robią dzienniki. Wszystko jest dla nich dobre, ażeby zapełnić kolumny.... Prawie codziennie są wiadomości o okrętach. Zresztą Hirsch musiał pójść do Kompanii. Zaraz przyjdzie — dowiesz się o wszystkiem. Będziesz miała dość czasu, ażeby się martwić.
Mówił do niej głosem dumnym i chłodno pobłażliwym, jak się mówi do bezsilnych, do dzieci,