Strona:PL A Daudet Jack.djvu/476

Ta strona została skorygowana.

ko to on wypowiada, nadając swojemu głosowi zmienną intonacyę, radosną lub płaczliwą.
Tej nocy strach było go słuchać. Przelatuje po balkonie, wstrząsa oknami, gwiżdże przeze drzwi. Chce wejść. Coś pilnego ma powiedzieć tej matce; a cały szum, jaki sprowadza, jakim uderza o szyby, wstrząsając mokremi skrzydłami, wydaje odgłos jakiegoś nawoływania czy ostrzeżenia. Dźwięk zegarów, oddalony świst kolei żelaznej, wszystko przybiera ten sam głos żałobny, nieprzerwany, natrętny. Karolina domyśla się tego, co jej wiatr chce powiedzieć. Widział pewnie na morzu — gdyż on jednocześnie był wszędzie — jak wielki okręt roztrzaskał się wśród fal, rozbijał sobie boki, jak tracił maszty, wpadał w przepaść z wyciągniętemi ramionami, z wystraszonemi i blademi twarzami, z opadłemi włosami na strasznych oczach, krzyki, płacz, pożegnania, przekleństwa rzucane na progu śmierci. Jej hallucynacya jest tak silną, iż zdaje jej się, że pośród tych hałasów, dochodzących do niej z oddalonej topieli, słyszy jakąś niewyraźną skargę:
— Mamo!
To zapewnie złudzenie, omamienie niepokojących ją myśli.
— Mamo!
Tym razem narzekanie nieco wyraźniejsze.... Lecz nie, to niepodobieństwo. Zapewnie dzwoni jej w uszach.... O Boże, czy ona dostała pomięszania zmysłów?.... Ażeby uniknąć tej po-