Strona:PL A Daudet Jack.djvu/501

Ta strona została skorygowana.

Ach! jakżeby on był przerażony, gdyby oczy tej pięknej kobiety, oczy odznaczające się delikatną i miłą szarością, nie powiedziały mu były wesoło, naiwnie: „Dzień dobry Jack; to ja, Cecylia.... nie lękaj się” — gdyby rączka, pozostająca w jego ręce, nie przypomniała była owego miłego ciepła, które przeniknęło mu do serca w dzień piętnastego sierpnia.
— Życie ciężkie było dla ciebie, panie Jack, tak mi dziadek powiedział. (Patrzyła na niego wielce wzruszona). I ja również wiele miałam zmartwień.... Mama mi umarła.... Ona tak cię kochała. Nieraz o tobie rozmawiałyśmy.
Rozmowę podtrzymywała tylko Cecylia. On siedząc naprzeciw wpatrywał się w nią. Ona była dorosła, miła we wszystkich ruchach i bardzo prosta. W tej chwili, oparta o stare biórko, na którem pani Rivals pisywała niegdyś, nachylała z lekka głowę, mówiąc do swego starego przyjaciela, jak jaskółka szczebiocząca na brzegu dachu. Jack przypominał sobie swoją matkę również bardzo piękną, którą z całego serca podziwiał; ale w Cecylii odkrywał jakąś woń nieokreśloną, jakiś zapach boskiej wiosny, coś zdrowego, ożywiającego i czystego, przyczem wdzięki Karoliny, jej śmiech wesoły, jej giesta szorstkie bardzo by raziły.
Nagle, gdy tak w ekstazie znajdował się przed nią, wzrok jego zniżając się padł na jedną z rąk, położoną płasko na spodniach z tą niezgrabnością,