których mu nie dostaje, nie znając ani zakresu ich użyteczności, ani rozkoszy, jaką one sprawiają.
Teraz kwestya urodzenia zajmowała go więcej niż cokolwiek innego. Kiedy Karolina powiedziała mu imię jego ojca, pozostał najzupełniej spokojnym wobec tego zadziwiającego odkrycia; ale w chwili obecnej chciałby był wypytać się, wyrwać z niej szczegóły wyznania, ażeby sobie dorobić obraz tego nieznanego ojca. Markiz de l’Epan!.... Byłże istotnie markizem? Czy to tam nie było nowej fantazyi tego biednego mózgu, który zawsze marzył o tytułach i o szlachectwach? I czy także na prawdę on umarł? Czy matka nie powiedziała mu tego, ażeby uniknąć opowiadania o jakiemś zerwaniu, opuszczeniu, za któreby się musiała przed nim rumienić? A gdyby pomimo to żył jeszcze ten ojciec, gdyby był dosyć wspaniałomyślnym dla naprawienia błędu, nadania nazwiska swemu synowi!....
„Jack Markiz de l’Epan!”
Frazes ten powtarzał sam sobie, jak gdyby ten tytuł zbliżał go do Cecylii. Biedne dziecko nie wiedziało, że wszystkie próżności tego świata dla wzruszenia prawdziwego serca kobiecego nie mają tego znaczenia, co litość, która je otwiera dla wszystkich innych uczuć.
„Napiszę do matki” — pomyślał sobie. Ale to, o co miał się zapytać, było tak delikatne, tak skomplikowane, tak trudne do powiedzenia, że postanowił udać się do Karoliny i mieć z nią jedną
Strona:PL A Daudet Jack.djvu/510
Ta strona została skorygowana.