Strona:PL A Daudet Jack.djvu/518

Ta strona została skorygowana.

— To nic, powiedział Jack z wysiłkiem, to przejdzie w drodze.
— Jakto! odchodzisz już?
— Tak, rzeczywiście masz racyę, że chcesz wrócić wcześniej.... Przy tej niepogodzie.... No uściskaj mnie.
Uściskała go bardzo czule, dała mu swoją zarzutkę, podniosła mu kołnierz od kamizelki, włożyła mu trochę pieniędzy do kieszeni. Zdawało się jej, że chmura smutku, rozpostarta na jego twarzy, była spowodowana widokiem przygotowanej uczty, na której on nie mógł być obecnym; to też było jej pilno, ażeby sobie odszedł, a kiedy jej bona przyszła powiedzieć: „ Pani jest fryzyer” — skorzystał z tego:
— Widzisz moje dziecko, muszę cię opuścić.... Miej o sobie staranie.... pisuj częściej....
On schodził powoli, opierając się o poręcz, w głowie mu się przewracało.
O! nie, to nie ich uczta wieczorna ściskała mu serce, ale myśl o tych innych ucztach, na które on nigdy w życiu nie był zaproszony — o uczcie dzieci, które mają ojca i matkę do kochania, do szanowania i uczcie innych, którzy mają własne nazwisko, ognisko, swoją rodzinę. Znał on jeszcze inną ucztę, z której go los wykluczał bez litości ucztę miłości, szczęśliwej, łączącej nas na zawsze z czemś pięknem, szlachetnem uczciwem. On nigdy na tej uczcie nie będzie! I nieszczęśliwy rozpaczał, nie spostrzegając, że żałować tych wszystkich rozkoszy szczęścia, znaczyło być ich go-