Strona:PL A Daudet Jack.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

im zastąpić, sprawiło na Jacku złowrogie wrażenie.
Zdawało mu się, że żyć będzie między sierotami i porzuconemi dziećmi, tak opuszczony, jak gdyby przybywał z Tombuktu lub Otahiti.
Machinalnie uczepił się sukni okropnej służącej, która go tu przyprowadziła:
— Och! powiedz jej, żeby mnie odwiedziła... mnie odwiedziła!
A gdy zamknęły się drzwi za falbanami totumfackiej, zrozumiał, że wszystko skończone, że cały okres jego życia, jako dziecka pieszczonego, stawał się przeszłością, i że on już nigdy nie powróci do tych dni szczęśliwych.
Gdy stając przy oknie ogrodu, płakał po cichu, czyjaś ręka podawała mu coś czarnego.
Był to Said, który, chcąc go pocieszyć, ofiarował mu niedopałki cygar.
— Weźże... nie wstydź się... Mam ich pełny kuferek — rzekł interesujący młody człowiek, zamykając oczy dla przemówienia.
Jack uśmiechnął się przez łzy i zrobił znak, że nie chce tych doskonałych niedopałków. Said stał przed nim jak wryty, nie wiedząc, co odrzec, bo wymowa jego była dość ograniczoną — gdy wszedł Moronval.
Odprowadził on pannę Constant aż do powozu i wracał przejęty jakiemś pełnem szacunku pobłażaniem dla smutku nowego ucznia.