Strona:PL A Daudet Jack.djvu/530

Ta strona została skorygowana.

Na wzgórkach, spuszczających się ku Sekwanie, zebrała się gromada pracowników, obrywających jagody, oczyszczających je z liści z tym szumem gradowym, jaki robią jedwabniki siedzące na gałęziach morwy. I Jack i Cecylia pochwycili koszyki trzcinowe i wzięli się do pracy. Ach! piękna to była miejscowość, krajobraz wiejski, widziany z pomiędzy latorośli winnych! Sekwana wązka, pełna wirów, malownicza, z kępami zawsze zielonemi, jakby miniatura Renu przy Bazylei, nie daleko ztamtąd szluza z szumem wody i pianą, a nad tem wszystkiem słońce kryjące się za chmurę pozłoconą obok maleńkiego sierpa księżyca, który wśród tego dnia pięknego groził nocami dłuższemi i ogniami wcześniej zapalanymi.
Istotnie dzień ten tak piękny był bardzo krótki, przynajmniej dla Jacka. Nie opuścił on Cecylii ani na chwilę. Przez cały czas miał przed oczyma jej kapelusz słomiany z szerokiemi skrzydłami, jej spódniczkę perkalową w kwiaty i koszyk, który napełniał najpiękniejszemi gronami, starannie zerwanemi, powleczonemi tą świeżą barwą znikomą, jak pyłek motyli, które jagody czyni przezroczystemi jak szklanka matowa. Patrzyli razem na ten kwiat owoców, a kiedy Jack podnosił oczy, podziwiał na policzkach swej przyjaciółki, skroniach i ustach puszek podobny, pyłek równie delikatny, iluzyę wszystkich rysów, to jest to, co świt, młodość, samotnie zostawiają wi-